Najnowsze

Halo, słychać mnie? Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu. Chyba wszystko gra, więc cześć, jestem :)  3 lata temu, gdy zaczynałem... Chciałbym...

Halo, słychać mnie? Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu. Chyba wszystko gra, więc cześć, jestem :) 

3 lata temu, gdy zaczynałem...
Chciałbym Wam dziś opowiedzieć o...
Zauważyłem ostatnio ciekawą rzecz...

"Zacznij z przytupem" - jeszcze raz wielkie dzięki Paweł! Po niecałych 2 latach przerwy to wcale nie jest takie proste! 

Mniej ironiczne podziękowania kieruję z kolei w stronę Marka - "nowy początek" brzmi dobrze. Dlatego właśnie tak zatytułowałem ten wpis. I może też dlatego, że to sformułowanie dobrze oddaje miejsce w życiu, w jakim się aktualnie znalazłem. Ale po kolei...

Gdy zaczynałem dla Was pisać, byłem świeżo po studiach. Pełen entuzjazmu, bo w końcu Pan Inżynier, ruszyłem na podbój rynku pracy. 

"Panie, po studiach to 1200 na umowie o dzieło, a jak nie to mam już na Pańskie miejsce dziesięciu Ukraińców."
"Wymagamy statusu studenta oraz 30 lat doświadczenia w zawodzie."
"Ciesz się Pan, że praca jest! Kiedyś to ludzie płacili, żeby móc pracować!"

Zderzenie z rzeczywistością było dla mnie dość brutalne. Poza tym, ciągle nie wiedziałem, czy w ogóle chcę pracować w zawodzie... tym bardziej nie miałem ochoty ani zamiaru tego sprawdzać za mniej niż minimalną krajową. Wyjechałem więc za granicę. Tam dość szybko, ze zwykłego pracownika fizycznego, awansowałem na kierownika zmiany. Pomogła znajomość języków. Spędziłem tam rok czasu, odłożyłem trochę pieniędzy i wróciłem do kraju. Może Was to zdziwi, ale ja naprawdę lubię ten kraj, mimo jego wszystkich wad.

Pojawiło się jednak pytanie - co dalej? Oszczędzone pieniądze nie wystarczą na wieczność, a siedzenie całymi dniami w domu nie działa najlepiej na psychikę człowieka. Nagle pojawiły się dwie możliwości - staż w zawodzie, bądź praca w biurze turystycznym. Miałem duży dylemat. Z jednej strony kilka lat studiów, poświęcony czas, energia, pieniądze... z drugiej praca spełniająca moje marzenia - podróże, zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi. 

Lubicie stare, polskie komedie? Ja uwielbiam, co jakiś czas oglądam je sobie dla przypomnienia. Zastanawiając się nad dalszą ścieżką kariery, przypomniała mi się pewna scena z filmu "Chłopaki nie płaczą":

https://www.youtube.com/watch?v=vDP-IL5Sx9k

Posłuchałem. Wybrałem opcję nr 2. I wiecie co? Jest zajebiście! Jaram się jak wysypiska śmieci w Polsce i lasy w Grecji razem wzięte. W końcu robię coś, co najzwyczajniej w świecie sprawia mi satysfakcję. Zauważyłem, jak wiele zmieniło się przez to w moim życiu. Stałem się bardziej otwarty na ludzi, chętniej wychodzę z domu i nie śpię już do 14, jak to bywało dawniej. Po prostu jestem szczęśliwy. Zdałem sobie sprawę, że cholernie dawno tego nie czułem. Studia, monotonia, brak poczucia sensu i celu w tym co robiłem, odbierały mi chęci do robienia czegokolwiek. Teraz czuję, że po prostu chce mi się żyć!

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Ponieważ mieszkając za granicą zauważyłem ważną rzecz - tam ludzie są uśmiechnięci. W Polsce boisz się na kogoś popatrzeć dłużej niż 2 sekundy, bo zapyta "co się gapisz?" i będziesz miał szczęście, jak nie przywali Ci w twarz. Na zachodzie boisz się na kogoś popatrzeć, bo zapyta "co u Ciebie?" i zacznie po prostu z Tobą rozmawiać, przez co spóźnisz się do pracy. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak jest? Skąd tak ogromna różnica między naszymi narodami? I wtedy mnie olśniło - oni są po prostu szczęśliwi. 

Gdy człowiek jest szczęśliwy, nie szuka zaczepek. Nie potrzebuje się dowartościować. Nie dąży do konfrontacji. Nie czuje potrzeby okazania swojej wyższości. Ma to wszystko po prostu głęboko w dupie. Robi to co sprawia mu radość i staje się przyjazny dla ludzi. Widzę to również po sobie. Kiedyś szukałem tematów kontrowersyjnych, próbowałem się do czegoś przyczepić, wywołać gównoburzę, szukać dziury w całym. Teraz chcę słać pozytywne przesłanie. Dawać inspirację. Łączyć, a nie dzielić ludzi.

W związku z tym, mam dla Was dobrą radę: bądźcie szczęśliwi. Wiem, że brzmi to jak "wygrajcie w totka" - no fajnie, każdy by chciał, ale udaje się nielicznym. Natomiast przynajmniej dążcie do tego. Jest w życiu coś, co sprawia Wam radość? Róbcie to. Nie spełniajcie oczekiwań rodziców, dziadków, teściów, znajomych, czy jakikolwiek innych ludzi lub grup. W życiu trzeba być trochę egoistą, ponieważ ostatecznie skorzystacie na tym nie tylko Wy, ale również Wasi bliscy. Tylko szczęśliwy człowiek może zbudować udaną relację. W innym wypadku, prędzej czy później zniszczy ją swoją toksyczną ponurością. 

Róbcie to, co daje Wam szczęście, bądźcie uśmiechniętymi, nie smutnymi ludźmi. Spełniajcie marzenia! 

Ja właśnie spełniam swoje. We wrześniu lecę do Albanii, w październiku czeka mnie jeszcze Tajlandia, a później zobaczymy. Na blogu pojawi się pewnie zakładka "podróże", dla osób lubiących podróżować tak samo jak ja, jeżeli tu tacy są :) 

Miło mi będzie, jak dacie lajka na stronie: https://www.facebook.com/4friendstravelpl/
Odpowiadam za ten projekt, więc gdybyście mieli jakieś pytania (o wyjazdy, zniżki, cokolwiek) walcie śmiało :) 

Aaa i szykujcie urlop od 6 września, bo jednego/jedną z Was zabiorę do Albanii za darmo. Ale o tym napiszę jutro :) 

Stay tuned!

/james





Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie dwóch bliskich znajomych. Obaj żyją w wieloletnich związkach. Obaj się w tym roku oświadczyli. ...

Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie dwóch bliskich znajomych. Obaj żyją w wieloletnich związkach. Obaj się w tym roku oświadczyli. I obaj na moje pytanie „kiedy ślub?” odpowiedzieli: „nie spieszy mi się”. Po bardziej wnikliwych rozmowach okazało się, że w obu przypadkach powodem do oświadczyn była presja partnerki oraz rodziny, więc zrobili to, żeby mieć z głowy i… kupić sobie tym kilka kolejnych lat spokoju.

- Czy byłby pan tak uprzejmy i pomógł mi zdjąć bagaże?
- Nie!
- Słucham!?
- Po prostu nie! Mi kto pomaga!?
- Jest pan mężczyzną chyba?
- Ale ja jestem za pełnym równouprawnieniem kobiet. Gorącym zwolennikiem jestem! A pani jest przecież w pełni równouprawnioną kobietą.
- Pan to za to nie jest chyba w pełni mężczyzną!
- Widzicie w nas mężczyzn w pełni, przypominacie sobie tylko wtedy, gdy trzeba wynieść śmieci, kontakt naprawić, zwolnić miejsce w tramwaju, autobusie. Nie jestem już w pełni mężczyzną, bo nie ma takiej potrzeby! Pani jest w pełni mężczyzną za to! 


„Dzień Świra” Marka Koterskiego jest fenomenem. Z każdym kolejnym rokiem dynamicznie zmieniających się norm społecznych, według których „powinniśmy” prowadzić swoje żywoty, uświadamiam sobie, że coś co w głowie reżysera było kiedyś hiperbolą, wyolbrzymieniem, być może nawet przestrogą… dziś stało się rzeczywistością. Przyszło nam żyć w czasach, w których „męskość” atakowana i deptana jest ze wszystkich stron. W czasach feminizmu, poprawności politycznej, tolerancji, gender, przywilejów dla mniejszości społecznych.

Biały, zdrowy, 30-letni kawaler, zarabiający lekko ponad średnią krajową, z kredytem (ale nie we frankach) – najmniej uprzywilejowana, a jednocześnie najbardziej obciążona grupa społeczna. Nie należą mu się żadne zasiłki, świadczenia socjalne, programy 500+, Mieszkanie+, ZajebmyInnymDajmyTobie+. Nic. Zero. Radź sobie sam. Z drugiej strony czekają go ciągle rosnące podatki, składki ZUS, raty kredytu, wiek emerytalny i oczekiwania ze strony płci przeciwnej. Tyraj i płać. Frajerze.

Ktoś zaraz napisze komentarz: „No dobra, ale piszesz tylko o mężczyznach! Przecież kobiety mają tak samo ciężko!”. Gówno prawda. Spójrzmy jak zmieniły się role obu płci w społeczeństwie. Kobiety chcą na każdym kroku dorównywać mężczyznom, zajmować się tym samym (no może poza pracami fizycznymi, „to zostawmy mężczyznom”) co oni i zarabiać tyle samo co oni. Stąd w wielu firmach wprowadzane są przymusowe parytety i wyrównywanie płac, w obawie przed oskarżeniami o dyskryminację, pomimo tego, że do pewnych zadań mężczyźni po prostu nadają się lepiej. Kosztem efektywności i jakości wykonywania pracy stawiamy na równość! Poza tym, role mężczyzny i kobiety zdeformowały się na skutek lewackich i feministycznych ideologii. I o ile kobiety chętnie wykorzystują ten trend dla własnych korzyści, o tyle mężczyźni w roli kobiet czują się po prostu… źle.

W ten oto sposób doprowadziliśmy do sytuacji, w której mężczyźni sami nie wiedzą już co jest tak naprawdę „męskie”. Wychowywani w kulturze patriarchalnej (takiej, w której mężczyzna jest głową rodziny – dla niekumających), dziś zderzają się ze zgoła odmienną rzeczywistością. Systematycznie pozbawiani są praw, natomiast oczekiwania wobec nich są wciąż takie same jak przed laty, a nawet większe. Więc czy kogoś jeszcze dziwi, że mężczyźni są wkurwieni zagubieni? Czy kogoś dziwi, że obserwujemy aktualnie dość wymowny trend – wzrost (29%) liczby mężczyzn, którzy nie chcą zawierać małżeństw?

W systemie patriarchalnym małżeństwo opierało się na dwustronnej korzyści. Kobieta nie musiała martwić się o kwestie materialne oraz finansowe, natomiast mężczyzna zmęczony zarabianiem pieniędzy, mógł zjeść i odpocząć w czystym, zadbanym domu. A dziś? Dziś korzyści z małżeństwa są po stronie kobiet.

Spróbuj powiedzieć kobiecie, żeby ugotowała Ci obiad, albo pozmywała naczynia, PONIEWAŻ JEST KOBIETĄ. – „Jak śmiesz?! Toż to jawna dyskryminacja!
Spróbuj zaproponować, że zrobisz coś za nią. – „Uważasz, że sobie nie poradzę? Że jestem gorsza? Zostaw! Sama to zrobię!
Spróbuj nie naprawić przeciekającego od tygodnia zlewu w kuchni. – „Może zająłbyś się w końcu tym zlewem? W końcu JESTEŚ MĘŻCZYZNĄ!

„Bareja wiecznie żywy” – chciałoby się rzec. Równouprawnienie tylko do czasu, gdy trzeba wnieść pralkę na 3 piętro - wtedy jesteś w pełni mężczyzną. Ale poproś, zasugeruj, upomnij się o cokolwiek dla siebie - zjedzą Cię żywcem, Ty szowinistyczna świnio!

Co do małżeństw - w dzisiejszych czasach one się mężczyznom po prostu… nie opłacają. Czeka na nich o wiele więcej potencjalnych niebezpieczeństw, strat czy pułapek, niż jakichkolwiek korzyści. W przypadku rozwodu nie tylko normy społeczne, ale również prawo stoi po stronie kobiet. To one w 99,9% przypadków zostają "ofiarami" nieudanego małżeństwa i mają przyznawaną opiekę nad dziećmi, alimenty oraz część majątku mężczyzny. To one dostaną jeszcze kilka różnych zasiłków. A mężczyzna? Tyraj i płać. Frajerze.



Facet ma być zaradny, samodzielny, niezależny, a później wszystkim co zarobi, podzielić się po równo z kobietą, nie oczekując niczego w zamian. Tak jesteśmy dziś postrzegani. Kiedyś nazwaliby to „frajerstwem”, dzisiaj to jest „męskość”. O swoje potrzebny martw się sam, o potrzeby kobiety… martwcie się razem. Takie nowoczesne „co jest Twoje to jest moje, co jest moje to… nie dotykaj.”

Nie pomyślcie sobie, że kobiety najchętniej wysłałbym do garów. Nigdy w życiu nie chciałbym mieć kobiety – kury domowej. Idealna kobieta to taka, która po prostu nie patrzy na małżeństwo poprzez pryzmat własnych potrzeb oraz rozumie, że mężczyźni mają w tym względzie nieco inne oczekiwania. My nie potrzebujemy Waszej zaradności, czy poczucia bezpieczeństwa. TO WSZYSTKO ZAPEWNIAMY SOBIE SAMI. Tak nas nauczono i wychowano. Bardziej cenimy Wasze oddanie, czułość, namiętność, obecność i wsparcie w dążeniu do celu (nie bez przyczyny mówi się, że za każdym silnym mężczyzną stoi jeszcze silniejsza kobieta). To są nasze oczekiwania. Oczywiście, możecie być przy tym samodzielne i niezależne, nie przeszkadza nam to. Będzie to nawet dodatkowy atut, ale podstawą są cechy wymienione 2 linijki wcześniej.

Idealny związek to nie taki, w którym każdy próbuje zaspokajać własne potrzeby. Idealny związek to taki, w którym każda ze stron stara się zaspokoić potrzeby drugiej osoby. Dlatego tak bardzo kluczowe jest wzajemne zrozumienie swoich oczekiwań.

Z tą myślą zostawiam Was w ten ponury, piątkowy wieczór.

/james 


-Wstań! – powiedziałem pewnym siebie głosem, jednocześnie wskazując dłonią miejsce przede mną. Wstała. -Tyłem! – dodałem rozkazując...

-Wstań! – powiedziałem pewnym siebie głosem, jednocześnie wskazując dłonią miejsce przede mną.

Wstała.

-Tyłem! – dodałem rozkazującym tonem, gdy znajdowała się już przede mną. 

Lubię gdy kobieta odczuwa tę wybuchową mieszankę emocji: strach połączony z podnieceniem. Spojrzała na mnie niepewnym, lecz pełnym pożądania wzrokiem i… odwróciła się.

Chwytając mocno jej prawy pośladek, popchnąłem ją lekko w stronę ściany i stanąłem tuż za nią, przyciskając ją delikatnie twarzą do owej przegrody, która dzieliła jej pokój od łazienki.

-Ustalmy zasady: przez najbliższe 5 minut nie wolno Ci się odwrócić tyłem do ściany, nie wolno Ci również zdjąć z niej rąk (tu chwyciłem ją za nadgarstki i położyłem jej dłonie na ścianie). - rzekłem.
-Mhm… - jej delikatne jęknięcie odebrałem jako zgodę.

Prawą nogą rozstawiłem jej stopy w lekkim rozkroku i odsunąłem się na metr do tyłu. To był piękny widok. Naga kobieta stojąca pod ścianą, czekająca na nieznane. Na każdy mój kolejny ruch, którego nie mogła się spodziewać. Niesamowicie podniecała mnie świadomość, że mogę zrobić z nią cokolwiek zechcę. Spojrzałem na trzymany w dłoni pasek i wymierzyłem pierwsze, lekkie uderzenie w jej seksowną, kształtną pupę. Zajęknęła. Nie był to jednak jęk bólu, lecz przyjemności. Jej pośladki naprężyły się w oczekiwaniu na kolejny cios. Ten był już nieco mocniejszy. Usłyszałem tylko ciche „o tak”. Podobało jej się. Z każdym kolejnym uderzeniem, jej pupa nabierała kolorów. Same uderzenia też były zróżnicowane: raz mocniejsze, raz słabsze, raz szybkie trzy pod rząd, by za chwilę dać jej chwilę oddechu. Wszystko po to, by trzymać ją w ciągłym napięciu, by nie mogła spodziewać się kolejnego. Nie lubię sprawiać za dużego bólu, więc gdy jej pupa była już cała czerwona, odłożyłem na chwilę pasek. Podszedłem do niej, położyłem dłonie na jej nadgarstkach i całując ją po szyi oraz ramionach, wsłuchiwałem się w jej pojękiwanie.

Nie muszę chyba mówić, że nie tylko ona była podniecona tą sytuacją oraz wyjaśniać, czym objawia się podniecenie seksualne u mężczyzn? No więc stojąc za nią, mój twardy kutas cały czas ocierał się o jej pośladki i nawet trochę zabawne było, gdy co jakiś czas stawała na palcach i próbowała się na niego… nadziać. Ja jednak chciałem z tym jeszcze chwilę poczekać, więc celowo unikałem wejścia do środka, pozwalając jej jedynie na ocieranie się o niego łechtaczką. Gdy poczułem, że śluz z jej niesamowicie mokrej już cipki pokrył „mnie” w całości, chwyciłem ponownie za pasek, kazałem zdjąć jej ręce ze ściany i ułożyć za plecami. Tam owinąłem jej nadgarstki owym paskiem i ścisnąłem mocno, tak by nie miała możliwości uwolnienia swoich rąk. Nabierając w garść odpowiednią ilość jej włosów przy samej skórze głowy, pociągnąłem ją delikatnie i pchnąłem w stronę łóżka.

Posłusznie ułożyła się w pozycji na „pieska bez przednich łap”, tzn. pupę uniosła na kolanach ku górze, natomiast w związku ze związanymi za plecami rękami, górną część ciała oparła głową na poduszce. Uklęknąłem tuż za nią. Czerwona od uderzeń paskiem pupa kontrastowała z jej gładką, jasną, różowiutką cipką, która tylko czekała by poczuć mnie w środku. Swoją głowę ułożyła na poduszce bokiem, więc widziałem połowę jej twarzy, jej lekko rozwarte usta i oko, które patrząc na mnie, chciało dać mi jasny sygnał: „zrób to w końcu!”. Lewą dłonią dałem jej jeszcze klapsa, natomiast prawą złapałem za swojego kutasa i przejechałem nim wzdłuż całej jej cipki, rozdzielając od siebie wargi sromowe, po czym wszedłem w nią jednym, mocnym pchnięciem. Zajęknęła po raz drugi.

Pewnie zauważyliście już, że uwielbiam się drażnić z kobietą w łóżku. Nie inaczej było tym razem. Regulowanie tempa to coś, o czym nie mają pojęcia młodzi mężczyźni, którzy zazwyczaj „tłuką” kobietę jak dzięcioł. Umiejętność ta przychodzi wraz ze zdobywanym doświadczeniem. Ja nauczyłem się tego w poprzednim związku, dlatego teraz mogłem tę wiedzę wykorzystać. Cyklów szybszych ruchów moich bioder, podczas których słychać charakterystyczny „plask” obijających się ud o pośladki, używałem naprzemiennie z tymi wolniejszymi, delikatnymi, by móc poczuć pulsującą w nas krew... W tej pozycji uwielbiam również pozwolić sobie na całkowite wyjście i obserwować jak cipka staje się coraz węższa oraz reakcję kobiety, którą zazwyczaj jest poruszanie biodrami w przód oraz tył, by jak najszybciej poczuć mnie znowu w środku. To nawet trochę zabawne, gdy jesteście tak napalone, że nie potraficie wytrzymać choćby chwili bez nas w sobie.

Dość szybko doszedłem do wniosku, że krawat, który miałem ciągle na sobie, jest w tej pozycji lekko uciążliwy. Wpadłem wtedy na ciekawy pomysł: jednym z jego końców oplotłem szyję Ani, natomiast drugi koniec obwiązałem sobie wokół nadgarstka. Teraz mogłem ją utrzymywać w pozycji poziomej w górze i tylko raz na jakiś czas, delikatnie opuszczać jej głowę na poduszkę, by mogła złapać oddech. Jej głośne pojękiwanie oraz rzucane resztkami tchu „pieprz mnie jak swoją sukę!”, „jestem Twoją dziwką!”, „zerżnij mnie!”, „zrób ze mną co chcesz”, działały na mnie jak płachta na byka. Wpadłem w trans i wedle jej życzenia, pieprzyłem ją z całych sił. Doszła po raz pierwszy.

Nie spowodowało to jednak braku chęci do kontynuowania naszych zabaw. Wielokrotny orgazm – coś czego my-faceci, cholernie zazdrościmy Wam-kobietom. Żeby jednak dać jej chwilę ochłonąć w dolnych partiach ciała, postanowiłem ponownie pobawić się z jej gardłem. Tym razem na moich zasadach. Ułożyłem ją na plecach w taki sposób, że głowa znajdowała się na jego skraju i delikatnie zwisała poza jego obrys. Sam uklęknąłem obok na podłodze i zacząłem pieprzyć… jej usta. Tak – pieprzyć. Ksztusiła się, dusiła, a mimo to chciała więcej. Podziwiałem jej zaangażowanie i wytrwałość. Po chwili takiej zabawy, na panelach pod łóżkiem, powstała kałuża jej śliny zmieszanej z makijażem, który spływał razem ze śliną po jej twarzy.

Po krótkim odpoczynku wróciliśmy do bardziej „klasycznych” form seksu. Pieprzyliśmy się tego dnia bez opamiętania, jak w jakimś amoku, co chwilę zmieniając pozycje i miejsce naszych zabaw. Łóżko, podłoga, biurko, fotel, parapet (bez zasłoniętych rolet), szafa (nie pytajcie jak)… nasza wyobraźnia nie miała tego dnia granic. Jak się okazało później, nie tylko tego dnia, bo choć to był nasz pierwszy wspólny raz, to zdecydowanie nie ostatni.

Ania lubiła, gdy traktowało się ją w łóżku jak zabawkę. Jak narzędzie do zaspokojenia własnych potrzeb. Nie odmawiała niczego. Była posłuszna i nie bała się nowych wyzwań. Pamiętam, że tego dnia, po dwóch godzinach ostrego seksu, gdy ja nie mogąc ustać na nogach, osunąłem się bezwładnie na fotel, Ona równie zmęczona usiadła naga na podłodze, oparła się o ścianę i ledwo oddychając powiedziała: 

„Czuję się taka wyruchana”.

Wiecie dlaczego to zapamiętałem? Ponieważ powiedziała to z uśmiechem na twarzy. Ona naprawdę to lubiła.

P.S. W najbliższym wpisie zmienię trochę tematykę, ale jeśli chcielibyście jeszcze kiedyś przeczytać dalszą część zwariowanej historii z Anią, dajcie znać w komentarzach, będę miał to na uwadze.

/james


Zdrada. Dlaczego tak bardzo jej się boimy? Dlaczego coraz częściej spotykamy się z tym zjawiskiem? Z biegiem czasu wszystko się zmienia. ...



Zdrada. Dlaczego tak bardzo jej się boimy? Dlaczego coraz częściej spotykamy się z tym zjawiskiem? Z biegiem czasu wszystko się zmienia. Świat, który nas otacza, ludzie, ich podejście do spraw związków i wierności. Żyjemy w czasach, w których coraz łatwiej jest nawiązać nowe znajomości, a okazja na skok w bok czyha na nas za każdym rogiem. Co sprawia, że człowiek mimo swojego silnego uczucia względem drugiej osoby decyduje się na taki krok? Dzisiaj spróbuję rozłożyć ten temat na czynniki pierwsze (oczywiście w miarę możliwości). Jestem facetem, więc przedstawię Wam Męski punkt widzenia.
Nie od dziś wiadomo, że samce są osobnikami odpowiadającymi za rozmnażanie, a ich zadaniem jest przedłużenie gatunku. Jest to zakodowane w naszych mózgach tak bardzo głęboko, że pewne decyzje podejmujemy nieświadomie. Dużą rolę odgrywają tu hormony, które odpowiadają za nasz popęd seksualny. Jednym słowem. Mężczyzna stworzony jest do bzykania. Czy w takim razie wierność jednej partnerce jest zgodna z naszą naturą? Odpowiedź jest prosta. Nie. Wcale nie oznacza to, że mężczyzna nie będzie wierny. Jako jedyni przedstawiciele samców, oprócz mózgu, który mamy między nogami posiadamy również drugi mózg, który odpowiada za nasze uczucia, zachowanie, charakter i potrzeby. To dzięki niemu potrafimy obdarzyć drugą osobę zaufaniem, miłością i codziennym wsparciem. Jednak to nie wystarczy, żeby okiełznać nasze fantazje i rządzę. Do tego potrzebna jest odpowiednia partnerka świadoma potrzeb mężczyzny. To w głównej mierze od niej zależy czy partner będzie wierny. Tak, to Wy kobiety odpowiadacie za waszego mężczyznę. I tu niestety pojawia się stwierdzenie, z którym wiele kobiet nie potrafi się pogodzić. Kobiety są obiektem seksualnym dla mężczyzn i żadne feministyczne gadanie tego nie zmieni. Taka jest kolej rzeczy, tak zostaliśmy stworzeni. Dlatego kobiety powinny być tego świadome! W takim razie jest tylko jeden sposób na uniknięcie przykrego rozczarowania i płaczu, że „każdy facet to świnia”. ZASPOKOJENIE potrzeb mężczyzny. Każdy facet, który ma centralnie pod nosem wszystko to, czego mu najbardziej potrzeba w życiu nie będzie rozglądał się na lewo i prawo w poszukiwaniu „większego szczęścia”, bo nie będzie czuł takiej potrzeby. Gdy facet posiada w swoim życiu swój wymarzony ideał, który spełnia wszystkie jego wymagania, to nie będzie czuł potrzeby szukania przelotnej przygody gdzieś indziej. PROSTE. Dlatego drogie Panie, nie ograniczajcie swojemu facetowi seksu, a już na pewno nie stosujcie tego jako karę, gdy coś przeskrobiemy. „KARA NA SEKS” WTF?! Nie traktujcie też tego jako obowiązek, tylko czerpcie z tego przyjemność! Dajcie swojemu facetowi wszystko to, czego mu najbardziej potrzeba a będziecie miały pewność, że jesteście jedynymi, o których fantazjuje. Sprawcie, żeby Wasz facet pożądał tylko Was.

Oczywiście nie uważam, że powód zdrady leży wyłącznie po stronie kobiet przez ich zaniedbanie faceta. Niestety zdarzają się też sytuacje, w których kobieta idealnie wywiązuje się ze swoich obowiązków, fundując swojemu facetowi wszystko to co najlepsze, a mimo to dochodzi do sytuacji, w której kobieta zostaje zraniona w najgorszy możliwy sposób. Tak jak wspominałem na początku. Jestem facetem i mam swoje potrzeby. Jednak całkowicie nie rozumiem mężczyzn, którzy posuwają się do takiego czynu, mając wszystko to, czego nam trzeba tuż obok siebie. Ci, którzy decydują się na taki krok, nie są warci swoich kobiet i są po prostu zwykłymi chujami. To jest sytuacja, w której facet przestaje myśleć mózgiem nr 1, a zaczyna myśleć mózgiem nr 2 i za jego czyny odpowiada popęd. Jedyne co zostaje wtedy kobiecie, to odejść, bo jeśli zrobił to raz... zrobi też drugi.

/jesse

Tekst jest kontynuacją opowiadania "Kusicielka cz.1" dostępnego tutaj: http://mpwjj.blogspot.com/2016/11/kusicielka.html Pamię...

Tekst jest kontynuacją opowiadania "Kusicielka cz.1" dostępnego tutaj:
http://mpwjj.blogspot.com/2016/11/kusicielka.html

Pamiętacie, że moi kumple z klasy nazywali Anię „Pornstar”? Jeśli przyjmiemy, że istnieją ludzie, u których przezwisko definiuje w pełni osobowość tego człowieka… to Ania była właśnie taką osobą. Nie była to grzeczna dziewczynka, kładąca się na plecach w świeżo zmienionej, pachnącej jeszcze płynem do prania pościeli i czekająca na ruch ze strony mężczyzny. Nie była to również osoba, którą satysfakcjonowałby 15 minutowy seks w trzech podstawowych pozycjach: na misjonarza, na jeźdźca oraz na pieska. O nie. Ania, mimo swojego młodego jeszcze wieku, była kobietą dojrzałą i świadomą swej seksualności. Seks był dla niej pełną emocji, namiętności oraz zwrotów akcji grą, w której czuła się mistrzynią. A ja… no cóż… ja w tej grze czułem się równie mocny, więc z rozkoszą przyjąłem jej wyzwanie. Co więcej – zamierzałem być w niej stroną dominującą.

Wspominałem, że ważnym elementem historii jest fakt, iż miałem na sobie tego dnia garnitur. O ile ja nie miałem większych problemów z pozbawieniem Ani ubrań, właściwie to jedynie czarnej, obcisłej tuniki, którą założyła na siebie, o tyle "Pornstar" czekało nieco trudniejsze zadanie. Kiedy ja pieściłem już swoimi dłońmi jej nieduże, ale za to niesamowicie kształtne oraz jędrne piersi, ona rozpinała kolejne guziki mojej gładkiej, białej koszuli. Robiła to z taką gracją, że gdyby istniała konkurencja olimpijska w rozbieraniu mężczyzn, mielibyśmy o jeden złoty medal z igrzysk więcej. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Mówiąc „uśmiech”, nie mam na myśli ust, lecz oczy. To w nich zawsze dzieje się najwięcej. To właśnie w oczach znajduje się to co najważniejsze – namiętność. Koszula, a zaraz po niej spodnie, bokserki, oraz skarpetki wylądowały bezładnie na podłodze. Cholera, musicie przyznać, że jest coś seksownego w widoku porozrzucanych po pokoju ubrań, które przed chwilą z siebie niemalże zerwaliście. Jednak ci z Was, którzy oczami wyobraźni są w tym pokoju razem z nami, powinni teraz zapytać:

„No dobrze… tunika, koszulka, spodnie, skarpetki, bokserki… ale co z paskiem oraz krawatem?!”

Ano właśnie… O ile wymienione wyżej części garderoby powędrowały bez większego żalu na podłogę, o tyle przy zdejmowaniu paska Ania powiedziała:

„To przyda nam się później”

… i odłożyła go delikatnie na poduszkę. Swoją drogą, były to pierwsze słowa, jakie padły od naszej rozmowy o wzorach skróconego rozmnażania mnożenia i lekcjach biologii matematyki. To tylko potwierdza fakt, że cały nastrój kryje się w mimice, mowie ciała oraz gestach, a nie w wypowiedzianych słowach. I tak oto – staliśmy przed sobą zupełnie nadzy, bezwstydnie obserwując się wzajemnie, czując narastające pożądanie oraz chęć jak najszybszego połączenia naszych ciał. Czas się dla nas zatrzymał, cały świat przestał jakby istnieć. Byliśmy tylko my, zamknięci w czterech ścianach, nie liczyło się nic innego.

Aha… tak właściwie to nie byłem do końca nagi, wciąż miałem na sobie czarny krawat i to właśnie za niego pociągnęła Ania, kierując nas w stronę łóżka. Tam, na początku delikatnie, wręcz odrobinę nieśmiało zaczęliśmy poznawać swoje rozgrzane do czerwoności ciała. Każdy dotyk i reakcja drugiej strony były przez nas wnikliwie analizowane. Było to typowe, używając terminologii sportowców, „badanie przeciwnika”, w którym mniej więcej dowiadujemy się czego możemy się spodziewać, oraz na jak wiele możemy sobie pozwolić. Tamtego dnia poczułem, że mogę pozwolić sobie na naprawdę wiele.

Z przystąpieniem do ataku postanowiłem się jednak jeszcze wstrzymać. Chciałem jej dać złudzenie kontroli, więc leżąc na plecach czekałem na jej ruch. A właściwie ruchy, głową, poniżej mojego pasa. To cudowne uczucie gdy kobieta wie, jak zadowolić mężczyznę. Ania wiedziała to doskonale. Nim zdążyłem się zorientować, mój penis znajdował się już w jej ustach. Jeśli zastanawiacie się kto był inspiracją do napisanego przeze mnie poradnika robienia loda (tekst dostępny jest na blogu), to zapewne znacie już odpowiedź – Ania. To ona pokazała mi, jak niesamowitą przyjemność mogą sprawić mężczyźnie kobiece usta, język oraz… gardło. Tak, gardło. Ta dziewczyna wychodziła z założenia „albo wszystko albo nic”, więc do ust brała wszystko, w całości. Nie to żebym był sadystą, ale cholernie lubię dźwięk krztuszenia się kobiety moim penisem. Dlatego też, co jakiś czas dociskałem jej głowę do moich lędźwi i przytrzymywałem chwilę, tak by nie mogła złapać tchu. Podobało jej się. Zacząłem czuć, że przejmuję kontrolę, że prowadzę w tej grze. Jednak Ania przeszła do kontrataku.

Lubię, gdy kobieta wie, czego potrzebuje i nie boi się po to sięgnąć. Dlatego też spodobało mi się, gdy w pewnej chwili wypuściła „mnie” ze swoich ust i uniosła się do góry, kierując się w stronę mojej głowy… i to wcale nie swoją głową. Uklęknęła nade mną tak, że moja twarz znalazła się dokładnie pomiędzy jej, delikatnie już wilgotnymi, udami. W stosunku do facetów, którzy ograniczają kontakty z kumplami na rzecz kobiety, mówi się w przenośni, że „cipa przesłoniła im świat”. Mi tamtego dnia przesłoniła dosłownie. I to nie byle jaka… To była jedna z najładniejszych cipek (tak, faceci oceniają urodę cipek), jaką w życiu widziałem. Wierzcie mi lub nie, ale liczą się detale. Ona zadbała o każdy. Idealnie wygolona, czysta, pachnąca… zamoczenie w niej języka to była sama przyjemność. Nie tylko dla mnie, bo choć uszy miałem lekko przyciśnięte jej udami, to dochodziły do nich jęki rozkoszy wydobywające się z ust Ani. Takie dźwięki to dla mężczyzny woda na młyn. Gdy tylko poczułem delikatne drżenie jej nóg, przerwałem językowe pieszczenie jej łechtaczki i podniosłem ją do góry. Spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem, ale nie mogłem dać jej wygrać już podczas gry wstępnej. To ja chciałem kontrolować sytuację, więc uśmiechnąłem się i powiedziałem:

„Spokojnie, to dopiero początek”.

Wiedziała już, że to nie będzie prosta rozgrywka, że trafiła na równego sobie przeciwnika, który nie będzie grał według jej zasad. I wiecie co? Spodobało jej się to. Grymas niezadowolenia zszedł jej z twarzy i zastąpił go złowrogi uśmiech. Dopiero teraz miała zacząć się właściwa gra. Czułem, że to jest ten moment, by przyklepać swoją dominację, więc sięgnąłem ręką po pasek, leżący na poduszce. Jednak Ania złapała mnie za rękę i rzekła:

„To na później”

Ciągle walczyła. Nie mogłem mieć pewności ile w tej walce jest prawdy, a ile jedynie stwarzania pozorów. Stanąłem przed trudnym wyborem: odpuścić czy postawić na swoim? Zła decyzja mogła mnie kosztować utratę atmosfery lub jej szacunku do mojej osoby. Postanowiłem zagrać „all in”. Mimo strachu i niepewności, zebrałem się na odwagę i pewnym siebie, stanowczym tonem powiedziałem:

Nie Ty będziesz o tym decydowała.”

…i czekałem na jej reakcję. Tak chyba czują się w sądzie oskarżeni oczekując na wyrok. Choć od środka targały mną nieopisane nerwy, starałem się nie dać tego po sobie poznać. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy i choć stwarzałem pozory pewnego siebie to czułem, że serce wyskoczy mi zaraz z klatki piersiowej. „Jak zareaguje?! Uśmiechnie się czy zdenerwuje?!” – to pytanie drążyło moje myśli.

Uśmiechnęła się. Puściła moją dłoń, w której trzymałem pasek. A więc to już. Wygrałem. Oddała mi pełną kontrolę. Gra będzie toczyła się według moich zasad.

Nie wiedziałem wtedy, że to był test. Nie wiedziałem, że choć lubi stwarzać pozory pewnej siebie to uwielbia, gdy to mężczyzna jest stroną dominującą. Nie wiedziałem również, że to początek pięknej, 2-letniej, namiętnej znajomości… Wiedziałem natomiast, że wszystko zależy teraz ode mnie. Władza to również odpowiedzialność. Przejmując kontrolę, wziąłem na swoje barki ciężar mojej oraz jej satysfakcji. Przystąpiłem więc do działania…

…ale o tym, przeczytacie w części trzeciej (ostatniej). Bo mam ją napisać, prawda? :>
 /james

Ania – bo tak miała na imię bohaterka tej historii (tak naprawdę to nie, ale będę ją nazywał Anią), to koleżanka ze szkolnego korytarza. Ro...

Ania – bo tak miała na imię bohaterka tej historii (tak naprawdę to nie, ale będę ją nazywał Anią), to koleżanka ze szkolnego korytarza. Rok ode mnie starsza, wysoka blondynka o hipnotyzujących, niebieskich oczach, ponętnych ustach i z tyłkiem, za którym oglądał się każdy chłopak w szkole. „Pornstar” – tak nazywali ją koledzy z mojej klasy. Miała w sobie wszystko, co mogłoby skusić młodego, kipiącego testosteronem nastolatka. Swoje sieci zarzuciła jednak na mnie. Ja w tym czasie byłem w związku z inną dziewczyną (również z naszej szkoły), więc byłem obojętny na jej zaczepki. A tych było całkiem sporo.

Pomijając bardzo częste, „przypadkowe” przechodzenie korytarzem, na którym stałem ze swoją grupką kumpli i czekałem na kolejną lekcję. Pomijając niejednokrotne, również „przypadkowe” wpadanie na mnie na schodach. Pomijając puszczanie oczek, przygryzanie warg, i wzrok pożądania, którymi obdarowywała mnie za każdym razem, gdy nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Ania potrafiła pójść o krok dalej. Nie wiem, skąd miała mój numer, ale skoro pod szkolnym sklepikiem można było kupić kilka ton rosyjskiego uranu w zamian za drożdżówkę z czekoladą, to zapewne ze zdobyciem kontaktu do mnie też nie miała żadnego problemu. Do dziś pamiętam szczególnie jedną sytuację. Mieliśmy lekcje w sąsiednich klasach i siedzieliśmy po przeciwnych stronach korytarza, naprzeciwko siebie. Wspominałem, że Ania lubiła krótkie spódniczki? Nie? No to lubiła. Bardzo lubiła. Jedną z nich miała tego dnia na sobie. Rozmowę z kumplami przerwała mi wibracja i dźwięk dzwonka, wydobywające się z kieszeni spodni. Wyjąłem telefon, rzuciłem okiem na ekran, a tam wiadomość od Ani: 

„Ładne mam dzisiaj majtki?”

Lekko zdezorientowany podniosłem głowę w jej kierunku. Na twarzy miałem wypisane typowe „Ale o co chodzi?”, lecz już po chwili przekonałem się, o co chodzi… Dostrzegając mój wzrok na sobie, nasza bohaterka rozchyliła lekko nogi, pokazując mi czarne, koronkowe stringi. Trzeba jej to przyznać – kusić umiała jak mało kto. To tylko dowodzi tego, że biblijny szatan musiał być kobietą. Gdyby to ona kusiła Adama i Ewę, idę o zakład, że zjedliby oni połowę owoców z zakazanego drzewa, z drugiej połowy wycisnęliby sok, a na koniec wyzbieraliby pozostałe jabłka z ziemi i upiekli z nich szarlotkę. To był pierwszy raz, kiedy poczułem, że muszę ją mieć.

Mieć jej jednak nie mogłem. Jak już wspominałem - miałem dziewczynę. W dodatku nie taką głupią, ponieważ zdawała sobie sprawę o zalotach Ani w moim kierunku (kobiety mają w tych sprawach jakiś szósty zmysł), więc tym bardziej musiałem mieć się na baczności. I miałem - pierwszy rok, drugi rok oraz… połowę trzeciego. Wtedy to okazało się, że pierwsza miłość nie może być jednocześnie tą ostatnią i mój związek się rozpadł. Na szczęście pocieszenia nie musiałem szukać daleko. Ania wiedziała o moim rozstaniu już następnego dnia (ah te szkolne plotki) i nie miała zamiaru czekać. W końcu czekała już ponad 2 lata. Jej wcześniejsze, „delikatne” próby zwrócenia na siebie uwagi, przybrały na sile. Ja jednak dość ciężko zniosłem swój zawód miłosny, więc ciągle trzymałem ją na dystans. Do czasu…

Zbliżały się matury. Nasza szkoła to był tak właściwie Zespół Szkół, w którym mieściły się zarówno liceum, jak i technikum. Ja chodziłem do ogólniaka, Ania do technikum. Tak więc pomimo tego, że była ode mnie rok starsza, egzaminy dojrzałości zdawaliśmy w tym samym roku. Jako że z nauką nigdy nie miałem problemów, nie obawiałem się ich. W nieco innej sytuacji była „Pornstar”. Matematyka nigdy nie była jej mocną stroną. Ja z kolei ten przedmiot zdawałem na poziomie rozszerzonym, więc kwestią czasu było, aż padnie prośba, by jej trochę w tej nauce pomóc. I padła… tuż po jednym ze szkolnych apeli, w którym jako przedstawiciel samorządu uczniowskiego musiałem uczestniczyć i co ważne w tej historii – być elegancko ubranym. Po zakończeniu ceremonii czekał już na mnie SMS i wywiązała się krótka rozmowa:

Ania: Faceci w garniturach są strasznie seksowni.
Ja: Kobiety za to najseksowniejsze są bez ubrań.
Ania: Więc może pomożesz mi dziś z tą matematyką? Ubiorę się „seksownie” :)

Miałem do załatwienia jeszcze kilka spraw na mieście, więc umówiliśmy się „za 2 godziny u niej”. Mieszkała na obrzeżach miasta, w dużym domu, w którym całe piętro miała na wyłączność dla siebie. Tego dnia była w nim sama. Przyjechałem pod wskazany adres o umówionej godzinie i otworzyła mi drzwi… w obcisłej, czarnej tunice, która zakrywała jej tylko połowę pupy. Poszliśmy na górę, ona przodem. „Zaraz zaraz, czy ona nie ma na sobie majtek?!” – pomyślałem, nie mogąc oderwać wzroku od jej zgrabnych pośladków skaczących mi przed oczami. Otrzeźwiło mnie dopiero jej pytanie, czy chce coś do jedzenia lub picia. Nie chciałem. Byliśmy już w jej pokoju, urządzonym w sposób dość… minimalistyczny, jak na kobietę. Chłodne, bladobłękitne ściany, proste meble z Ikei i łóżko z metalową ramą. Przez myśl przeszły mi same niegrzeczne rzeczy, ale spotkaliśmy się przecież w celu nauki matematyki, tak więc spytałem co mam jej wytłumaczyć.

 „Wzory skróconego rozmnażania… tzn. mnożenia! Przepraszam!” – odpowiedziała, delikatnie rechocząc. 
„Najpierw matematyka, biologia później” – zripostowałem równie suchym żartem. 

Usiedliśmy naprzeciwko siebie, ja na fotelu, ona na skraju łóżka. Pomiędzy nami stał niski stolik, na którym leżały kartki i długopis. Zacząłem pisać te wzory, kiedy kątem oka ujrzałem, że zrobiła dokładnie to samo co kiedyś na przerwie w szkole. Jednak tym razem nie dostrzegłem żadnych stringów. Tak… tym razem rzeczywiście nie miała na sobie majtek. Spojrzałem na nią, uśmiechała się i delikatnie przygryzła dolną wargę. Więcej znaków nie potrzebowałem.

Odłożyłem długopis, oparłem się o fotel i patrzyliśmy na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. Wiedziałem, że napięcie zaraz eksploduje, ale lubię delektować się tą „chwilą przed”. Obserwować kobiecą walkę z samą sobą: „czy wypada mi zacząć?”. Już nie przygryzała wargi, teraz to był palec, który włożyła sobie do ust. Drugą dłonią pocierała wewnętrzną stronę uda. Czekałem w gotowości. Wstała. Podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach, przodem do mnie. Ciągle nie odrywaliśmy od siebie wzroku, ciągle nie padło żadne słowo. Położyłem jedną rękę na jej pośladkach, drugą delikatnie odgarnąłem włosy z jej twarzy, muskając opuszkami palców jej lekko zarumienione policzki. Spróbowała mnie pocałować. Odsunąłem się, jednocześnie łapiąc ją za włosy i odchylając jej głowę do tyłu. Lekko się speszyła. Teraz to ja się uśmiechnąłem i zacząłem całować ją po szyi, słysząc nad uchem jej głęboki oddech. Podniosłem głowę i znów spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Tym razem nie trwało to jednak długo. Emocje, choć ukrywane, targały nami od środka. Nastąpiła eksplozja. Rzuciliśmy się na siebie jak dzikie zwierzęta. Namiętność, z jaką pozbawialiśmy się kolejnych elementów ubrań z naszych ciał, można było wynosić z tego pokoju wiadrami. 3 lata pożądania dały o sobie znać. Wtedy też dowiedziałem się, jak wiele elementów męskiej garderoby może posłużyć jako rekwizyty w łóżkowych zabawach. 

Link do części drugiej tej historii:
http://mpwjj.blogspot.com/2016/11/kusicielka-cz2.html

/james